Większość samotnie wychowujących ma żal do swojego byłego. Albo żal o to, że wyparł się dziecka i nie chce go znać. Albo, że stchórzył i uciekł zanim się urodziło. Czasem żal o to, że był, ale się nie starał, nie dbał, nie pomagał. Bywa, że o to, że się znęcał, awanturował, wykorzystywał, krzywdził...
Tak czy siak - żal. I może wydaje się nam, że oddzielamy te emocje i nie przelewamy ich na dziecko, ale najczęściej ono je jednak odczuwa, odbiera i przyjmuje za swoje...
Czasem może faktycznie, umiemy okiełznać swoją złość i nie przekazywać dziecku własnego bagażu. Niejednokrotnie rozstanie z jego ojcem jest obustronną decyzją i nie pielęgnujemy w sobie urazy, więc nasza pociecha tym nie przesiąka. Więc skąd na przykład nagle w z ust małego jeszcze dziecka ( a może już nastolatka?) słyszymy następujący tekst: "Ojciec? Nie chcę go znać!!!" ? Doświadczyłam tego na własnej skórze.
Mój syn kiedy był jeszcze dzieckiem pięcio -, ośmioletnim, bardzo potrzebował ojca i szukał z nim kontaktu. Nie było to proste, bo wówczas mój były mąż przebywał za granicą, rzadko pojawiał się w kraju, telefony kosztowały, a skype czy innego typu darmowe komunikatory dopiero wchodziły na polski rynek. I dziecko najwidoczniej przeżywało brak kontaktu, być może przypisując sobie winę za takie a nie inne relacje z tatą? Trudno było wyjaśnić, że tata kocha, ale dzwoni tylko raz w miesiącu, bo to kosztuje...Sama z trudem to pojmowałam... Ale tłumaczyłam dzielnie. Wytrwale.
Potem przyszedł etap szeregowania własnego świata. Mimo, iż zapewniałam go (wraz z babcią), że tacie na nim zależy, że pamięta, że tęskni i że jak tylko będzie w kraju, to zaraz do niego przyjedzie - zaczął myśleć inaczej. Czemu? Mogę się tylko domyślić. Może złożyło się na to zapominanie ojca o urodzinach dziecka (zawsze dzwoniłam do byłego i przypominałam, żeby zadzwonił!), może to, że od ciotecznego brata dowiadywał się, że tata był u dziadków kilka dni, a do niego nie zadzwonił, nie przyszedł? Pewnie też. Z czasem moje tłumaczenie, usprawiedliwienia, argumenty nie miały już żadnej mocy. Syn utrwalił sobie w głowie własny obraz ojca - nie do końca prawdziwy jak sądzę...
Owszem, bywało, że tata zabierał go do siebie, kiedy już zamieszkał z inną kobietą (bardzo się z moim dzieckiem polubili!). Zadziwiające jest to, że wracał pełen pozytywnych wrażeń, sympatii dla partnerki ojca i...ulgi. Ulgi, że już nie mieszka z tatą. Widocznie w jakiś sposób było to dla niego trudne? Może uciążliwe? Może psychicznie niekomfortowe? Tego mi nie powiedział.
Kiedy dziś pytam prawie już szesnastoletniego młodzieńca jaki jest jego ojciec, odpowiada: "Nie wiem. Spóźnialski?" Kiedy interesuję się, czemu nie porozmawia z ojcem, który codziennie jest dostępny na skype, albo dzwoni raz na jakiś czas, a on nie chce z nim rozmawiać, bądź burczy tylko pod nosem, mój syn mówi: "Nie mam z nim o czym rozmawiać. Po prostu." A kiedy sugeruję, że może ojciec podzieliłby się z nim swoim doświadczeniem, myślami, udzielił jakiejś rady, więc może warto chwilę z nim pogadać, nastoletni człowiek odpowiada: "Jak mam problem to zapytam ciebie mamo. Ty zawsze wiesz co zrobić, znasz odpowiedź, a ojciec się nie zna...".
Z jednej strony powinnam czuć dumę, że jestem dla nastolatka autorytetem, że szanuje mnie nie tylko jako matkę, ale również jako człowieka.
Z drugiej jest mi żal. Żal, że nie ma żadnej więzi z ojcem. Z ojcem, który idealny nie jest, popełniał błędy, może był za młody, by temu sprostać (choć i ja miałam niewiele lat), ale nie można powiedzieć, że nie chciał... Żal, że stracił coś cennego, czego już raczej nie odbuduje i nie naprawi żaden czas...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz